Na temat odrodzenia polskiej państwowości w 1918 roku, znaczenia
Listopada (celowo pisanego wielką literą) czy też roli Józefa
Piłsudskiego w procesie odzyskiwania przez Polskę niepodległości, wylano
już morze atramentu. Pióra dzierżone w dłoniach historyków, pisarzy,
polityków, publicystów, komentatorów, pasjonatów polskich dziejów,
kreśliły na łamach licznych uczonych rozpraw i artykułów, obszernych
studiów, szkiców i przyczynków, popularnych książek, literatury pięknej,
w końcu – panegiryków i paszkwili, niezliczone wersje wydarzeń, które
finalnie doprowadzić miały do narodzin II Rzeczypospolitej.
Wszyscy ci autorzy, często z wielką pasją, nierzadko ujawniając swe
prywatne sympatie i antypatie, snuli swe narracje, w których jakże
często bohater stawał się zdrajcą, zdrajca zaś – bohaterem. Kreuje się
więc, bo przecież wciąż się to dzieje, tak „czarne”, jak i „złote”
legendy, które swym cieniem bądź blaskiem okrywają postacie, z którymi w
kontekście powstania polskiego państwa spotykamy się już od
najmłodszych lat. Z czasem więc, im dalej w las rodzimego
dziejopisarstwa, coraz trudniej o wyważony sąd. Ba! – coraz trudniej o
zgodę w kwestii podstawowej faktografii.
W sposób szczególny problem ten uwidacznia się, jeśli idzie o
wspomnianą już osobę Józefa Piłsudskiego. Bez wątpienia postać ta – tu
chyba wszyscy mogą się zgodzić – przemierza zazwyczaj karty polskiej
historiografii albo niesiona w lektyce, albo przygarbiona od nadmiaru
zgromadzonego bagażu. Zjawisko to poszło tak daleko, iż niektórzy
pozwalają sobie nawet na uwagę, iż polska historia, w szczególności
pierwszej połowy XX wieku, jest „upiłsudczona”. Niemniej, mówiąc o
wydarzeniach, jakie rozegrały się późną jesienią 1918 roku na ziemiach
polskich, nikt o zdrowych zmysłach o Piłsudskim nie zmilczy. Choćby z
tego powodu, iż człowiek, który kilka lat przed wybuchem wielkiej wojny z
przekonaniem rzucił do Stefana Żeromskiego, iż jeśli uda mu się ułożyć
właśnie stawianego pasjansa, w przyszłości stanie się dyktatorem wolnej
Polski, w listopadzie 1918 roku faktycznie tym dyktatorem został.
W tym miejscu można by zmienić kolor czcionki na złoty i uderzyć w
podniosłe tony, snując gawędę o tym, jak to zubożały szlachetka spod
Wilna wskrzesił polskie państwo i stanął na jego czele. Amerykański sen,
przepowiedziany przecież jakoby Piłsudskiemu na syberyjskim zesłaniu –
jak głosi jedna z legend – przez Cygankę, która okrzyknąć go miała
„przyszłym Carem”. Tymczasem, szanując tak inteligencję czytelników, jak
i pamięć o Pierwszym Marszałku Polski, powiedzieć wypada, że historia
Brygadiera broni się sama. Parafrazując słowa znanego historyka, śmiało
można stwierdzić, iż naturalną konsekwencją I wojny światowej oraz
działań przedsięwziętych podczas niej przez Piłsudskiego było objęcie
przezeń władzy w Polsce w listopadzie 1918 roku. Słowo „oraz”, dodam,
jest w zdaniu poprzednim kluczowe. By stać się bowiem Naczelnikiem
Państwa, Piłsudski musiał wcześniej wykorzystać wszystkie możliwości,
które otworzyła przed nim wielka wojna. Obrazowo rzecz ujmując,
Komendant musiał tańczyć, jak mu zagrają. Do czasu. Tancerzem bowiem był
przednim, więc i grajkowie pospali się ze zmęczenia, a on tańczyć mógł
dalej. Nieraz jednak był to swoisty taniec na linie. A i niejeden piruet
Piłsudski raczył był wykonać.