Na polecenie komendanta obwodu nawiązałem kontakt z 27. [WDP AK], Było to konieczne, gdyż mój teren operacyjny graniczył z nimi. Pierwsze spotkanie miałem z dowódcą baonu por. „Jastrzębiem”. Był to przedwojenny oficer rezerwy , sympatyczny pan o siwych oczach, nad swój wiek poważnie wyglądający. Stateczność, trzeźwość i niezachwianą odwagę czytałeś w jego ruchach i twarzy. O przeszłych trudach mówiły zmarszczki na czole i brak kilku palców u rąk. „Jastrząb” był jednym z założycieli 27. [WDP AK]. Już w [19]42 r. chodził z bronią i chłopcami. Po załatwieniu formalności służbowych w kancelarii baonu (działo się to w Rudce Kijańskiej, gm. Ludwin, w domu pp. Laszczków, u których sam niejednokrotnie przedtem i potem kwaterowałem), w której był i telefon połowy, sekretarka stukająca na maszynie rozkaz dzienny zajęć baonu, i dwóch gońców, i oficer służbowy, nawiązaliśmy rozmowę z por. „Jastrzębiem” w słowach:
- Co skłoniło 27. [WDP AK] do opuszczenia swego rodzimego terenu?
- Zmuszeni byliśmy wycofać się przed następującą Armią Czerwoną. Stosunek Sowietów do nas, żołnierzy AK, okazał się wrogi, a co gorsza,podstępny. Gdy Sowieci byli jeszcze daleko, robiliśmy wszystko, by osłabić potęgę Niemców. Dywersja nasza paraliżowała ruchy wojsk niemieckich, Ukraińców, budujących krwawymi sposobami Ukrainę pod protektorami Hitlera, widzieliśmy. Zrzutowa partyzantka sowiecka otrzymywała od nas zorganizowaną, wydatną pomoc. Jednym słowem żołnierz 27. [WDP] AK w ogóle nie żałował trudów i krwi, walcząc dla Polski, a przez to samo ułatwił Sowietom pokonanie Niemców. Sowieci zbliżyli się do granic Polski. Nawiązać łączność z Armią Czerwoną i opracować współdziałanie przeciw Niemcom to było nasze zadanie. Początkowo Sowieci przyjęli nasze propozycje niby przyjaźnie. Przyrzekano dać nam pewien odcinek frontowy, gdzie występowalibyśmy jako jednostka polska, podporządkowana dowództwu sowieckiemu. Omówiono nawet szczegóły i dowództwo dywizji wysłało do Sowietów nasz oddział z tysiąca kilkuset ludzi, z tym, że następne, po bojowym zorganizowaniu, także dołączą do Armii Czerwonej. Łączność miała być stale utrzymywana, a los wysłanych oddziałów miał być dowództwu dywizji wiadomy. Jednak stało się inaczej, a to, co się stało, wywołało przed nasze oczy krwawą wizję Katynia. Nasz oddział wysłany do Sowietów... przepadł. Załatwiono się z nim tak po sowiecku. Nikt nie wiedział, co się z nim stało. Może na ich grobach znów sosenki posadzono, jak w Katyniu, a może posłano „na białe niedźwiedzie”. Oczekiwano na następnych Polaków. Jednak następni tym razem nie poszli. Pomścić jeszcze na Sowietach krew swych braci i może ginąć przyjdzie, bo wrogów za wiele, ale honor Polaków [trzeba] ratować. I przez kilka następnych miesięcy kropiliśmy , ile się dało, aż wreszcie ustępując przed zbliżającymi się Sowietami i opędzając się Niemcom, przeszliśmy Bug.
- Jakie zadania, panie poruczniku, otrzymała 27. [WDP AK] w tym terenie?
- Walka z Niemcami i propaganda antykomunistyczna wśród Polaków. Żadnych wystąpień wojskowych przeciw Sowietom.
- Czy za Bugiem w partyzantce sowieckiej, o której pan wspominał, trafiali się Polacy?
- Jednostki tylko. Byli to wrogowie swej ojczyzny. Komuniści, którzy mówili, że do Bugu Polski nie ma wcale, a za Bugiem będzie, ale taka, jaką zrobią oswobodziciele sowieccy.
- A co mówią o Polsce sami Sowieci?
- Mówili, że gdy Polskę oswobodzą, pozostawią ją wielką i niezależną. Granic jednak nie określili. Podkreślali jednak, że Polska ta ma być oparta na sojuszu z Sowietami.
- A co mówili o rządzie polskim w Londynie i o Związku Patriotów Polskich w Moskwie?
- [‚] Rząd londyński nazywają rządem obszarników i w ogóle mówią o nim jak najgorzej. Związek Patriotów [Polskich] w Moskwie z Wandą Wasilewską-Korniejczuk i Berlingiem na czele nazywają prawowitym rządem polskim. Mówią też i [m] o jakimś wojsku, które idzie z Armią Czerwoną.
/ Foto: Żołnierze z I plutonu 1. kompanii I batalionu 43. pp, którzy przebili się za Bug, stoją od lewej kpr. Józef Żaba „Żak”, szer. Tadeusz Gularowski „Promień”, kpr. Władysław Piasecki „Przybysz”, szer. Jan Weremko „Kalina”, szer. Józef Dobrzyński „Prędki”, szer. Adela Struś „Lika”, plut. Michał Struś „Pocisk”, dowódca kompanii por. Ryszard Markiewicz „Mohort”, dowódca batalionu por. Kazimierz Filipowicz „Kord”, ppor. Stanisław Kardaś „Narbut”, kpr. Franciszek Dyczko „Łuska”, szer. Jakub Matyszczuk „Żbik”, szer. Jerzy Hurkało „Wiktor”, szer. Bednarz „Komarczewski”, kpr. Stanisław Rudzki „Ryś”, klęczą szer. Piotr Dobrzyński „Piotruś”, szer. Stanisław Szczygieł „Słowik”, szer. Piotr Waluch „Róża”, szer. Stefan Kapys „Sosna”, szer. Jakub Tołysz „Mewa”, Jan Matyszczak, szer. Antoni Mordacz „Śmiały”, szer. NN „Sowa”, NN, szer. Józef Rudzki „Błyskawica”, siedzą szer. Władysław Prokopczuk „Jodła”, szer. Mikołaj Krawczuk „Buk”, szer. Andrzej Weremko „Polana”, szer. Józef Macegoniuk „Róg”, szer. Franciszek Kozioł „Sęp”, st. szer. Władysław Rudzki „Bomba”, Uścimów, czerwiec 1944, ze zb. Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Okręg Wołyń
Za Bugiem jednak tego „wojska polskiego” nie spotkaliśmy.- Czy tutaj wśród grup partyzanckich komunistycznych dużo spotyka się tych Polaków od Wasilewskiej? - Owszem, tutaj można ich spotkać w każdej niby to polskiej grupie. Noszą polskie mundury i czapki rogatywki z „kwoką” zamiast orzełka. Mają kędzierzawe czarne łby i garbate nosy. Mówią językiem żydowsko-polsko- -rosyjskim. Inni znów, w takim samym umundurowaniu, mają skośne ślepia nosy jak kartofle, mówią czysto po polsku: „zdrastwuj, dierży, brasaj, Wańka, Griszka itp.” Jedni i drudzy są mózgiem całej grupy, w której tkwią. Nie noszą oznak ani stopni, ale komendant grupy, Polak w stopniu majora czy innego oficera (nawiasem mówiąc skończony drań), nie decyduje o niczym bez ich wiedzy. Tak wygląda to „polskie wojsko” Wandy Wasilewskiej.
- A jaką propagandę uprawiają tutaj komuniści? - zapytał por. „Jastrząb”.
- Przeklinają i różnymi oszczerstwami obrzucają rząd londyński i całą emigrację zachodnią. W kraju, im bliżej są Sowieci, tym bardziej wrogo ustosunkowują się do AK, nazywając ją wojskiem panów. Mówią o wielkiej i niepodległej Polsce w sojuszu z Sowietami. O granicach nie mówią nic. A nawet gorzej niż nic, bo gdy w pewnej dyskusji z Polakiem komunistą zapytałem go, co myśli o wschodnich granicach Polski, odpowiedział: „Wielka przyjaźń i jednolitość polityki ZSRR i Polski czyni tę kwestię mało ważną”. Czyli że granica między Sowietami a Polską jest zbyteczna. O Andersie mówią, że splamił [n] Sowietów swoim wyjściem z ZSRR na Bliski Wschód, choć dla nas jasne jest, że Anders zdołał w ten sposób wyprowadzić przynajmniej część Polaków z czerwonego piekła.
Nastała chwila milczenia, po czym zapytałem por. „Jastrzębia”:
- Mając już tyle doświadczenia z Sowietami, co pan sądzi o ich stosunku do nas, gdy przyjdą tutaj?
[°] Popatrzył mi w oczy w zamyśleniu i rzeki:
- Sądzę jak najgorzej. Ledwo się zachwiał gniotący Polskę tyran hitlerowski, a już zawisły nad nami chciwe macki czerwonego polipa ze wschodu. I znów walka - a kiedy wolność?
Na to pytanie nie musieliśmy dawać sobie odpowiedzi. Zapytałem o co innego:
- Czy o wszystkich naszych doświadczeniach z Sowietami wie zagranica, rząd emigracyjny?
- Tak, wiedzą o wszystkim. Informowaliśmy Londyn bezpośrednio drogą radiową. Może więc świat, znając nasze wysiłki, ofiary i doceniając udział Polaków w wojnie na wszystkich frontach oraz znając przeszłość naszych wrogów, nie pozwoli nam zginąć.
- Miejmy nadzieję, że tak będzie, ale to jest rzecz tych, co tam polityku ją, a nam pozostaje jedno - walczyć!
- Tak. Będziemy walczyć z każdym, kto okaże się wrogiem Polski! Czołem panie poruczniku!
- Czołem.
Obecność 27. [WDP AK] w terenie wpływa hamująco na rozwój PPR. Komuniści położyli uszy po sobie. Popularność dywizji i AK w ogóle urosła wśród społeczeństwa do wielkich rozmiarów. Można się było przekonać, że nawet tam, gdzie przedtem PPR miało swoje siedliska (okolice Ostrowa Lubelskiego i Lubartowa), ludzie zaczęli się od nich odwracać, kierując swoje sympatie do czysto polskich oddziałów AK. Było to dowodem, że komuniści, mając przedtem swobodę działania, oddziaływali na ludność terrorem i podstępem. Gdy jednak nie mogli uprawiać swoich niecnych praktyk, spotykali się z pogardą.Niestety, szybkimi krokami zbliżała się chwila nowego przełomu, której oczekiwano u nas z radością, nadzieją i dreszczem niepokoju zarazem. Sowieci się zbliżali. Butny Niemiec, dobrze zorganizowany nie dał po sobie poznać, że wkrótce wiać będzie do swego „Vaterlandu”, zostawiając wszystko po drodze, a najczęściej opasłe cielska swych żołnierzy w rowach przydrożnych . Wszyscy jednak wiedzieli, że „fryce” już niedługo u nas zabawią, a po nich przyjdą „dziegciarze”, jak popularnie zwano Sowietów. „Czy będzie lepiej, czy gorzej?” - to pytanie było na wszystkich ustach za wyjątkiem, oczywiście, komunistów, którzy oczekiwali Sowietów jak zbawienia. Dnia 15 lipca [19]44 r. odbyła się doroczna uroczystość 27. [WDP AK] w miejscowości] Rudka Kijańska, na którą i mnie wraz z całym oddziałem zaproszono. Piękny niedzielny dzień lipcowy zgromadził masę okolicznej ludności, która w przebiegu uroczystości dała gorące wyrazy uznania dla żołnierzy AK. Po mszy polowej i pięknym przemówieniu ks. kapelana, odebrano przysięgę od nowo zaciągniętych żołnierzy. Następnie mjr „Kowal”, pełniący funkcję dowódcy dywizji, odebrał defiladę kilku oddziałów. Maszerowali też moi chłopcy i przyznać muszę, [że] otrzymali masę oklasków i uznanie pana majora, co było dowodem, że spisali się dzielnie. Po zakończeniu defilady i krótkim żołnierskim przemówieniu majora „Kowala”, dowództwo dywizji zaprosiło wszystkich na żołnierski bankiet pod gołym niebem. Przy stołach przemówienia, śpiewy, deklamacje, wreszcie tańce po murawie. Czarne oczęta H[anny] były przy mnie. Mówiono o wszystkim i mówiono swobodnie. O niemieckim najeźdźcy i o czerwonym niebezpieczeństwie. Co to jest PPR i co to jest AK. Kto to jest Wanda Korniejczuk-Wasilewska i dlaczego AK jest podporządkowane rządowi emigracyjnemu w Londynie. Śpiewano i deklamowano o żołnierzach leśnych z białymi orłami, o ich życiu tułaczym. O losie „chmurnym, lecz górnym”. W oczach żołnierskich i cywilów widniały łzy. Na zapytanie: „Dlaczego płaczesz?”, odpowiadano - „Bo Polskę widzę”. O godzinie 6.00 wieczorem przyszły pierwsze meldunki, że nad Wieprzem od strony Lublina i Lubartowa pojawiły się silne oddziały niemieckie i zdążają w kierunku północno-wschodnim, a więc w naszą stronę. Niezbyt spiesznie, lecz stanowczo, zarządzono nam stan pogotowia [‚]. Przerwano uroczystość i usunięto ślady po niej. Ja ze swoją grupą odjechałem do Rozkopaczewa i Zezulina, a więc bliżej nieprzyjaciela, w celu rozpoznania jego siły i zamiarów. Meldunki otrzymane w ciągu nocy i następnego dnia (poniedziałek 16 lipca [19]44 r.) dały nam obraz następujący: Niemcy w sile czterech dywizji z artylerią, czołgami i samolotami przeprowadzają pacyfikację obejmującą tereny między linią kolejową Warszawa-Chełm, a rzeką Bugiem. Dążą do spędzenia grup partyzanckich] w okolicę lasów parczewskich i wykończenia ich . Sytuacja była poważna. Należało myśleć o wyjściu z kotła bez podejmowania walki z wrogiem wielekroć silniejszym. Nocą z 16 na 17 lipca przybył do 27. [WDP AK] pułkownik „Twardy”[Jan Kotowicz ] , przysłany przez Komendę Główną AK dla objęcia dowództwa nad dywizją. Równocześnie otrzymałem rozkaz swego obwodu dołączenia do 27. [WDP AK] na okres pacyfikacji. Taki sam rozkaz otrzymał dowódca młodej grupki partyz[antów] w Lubartowskiem ppor. „Faun” [,Aleksander Łagoda plut. pchor./ppor. rez. AK, żołnierz ZWZ-AK, dowódca plutonu w 2. Rejonie Obwodu AK Lubartów którego później aresztowało NKWD i wywiozło do Rosji]. We wtorek 17 lipca płk „Twardy” zarządził odprawę oficerów celem omówienia akcji obrony przed pacyfikacją. Odprawa miała miejsce we wsi Uścimów. Niemieckie oddziały pacyfikacyjne] docierały już do miejscowości Kaznów, Brzostówka, Zezulin, Nadrybie, Wola Wereszczyńska i Brusz kierunku południowego oraz Niedźwiada i Czemierniki z kierunku północno-zachodniego, spędzając przed sobą nasze oddziały. Z kierunku północno-wschodniego brak było meldunków szczegółowych, jednak było wiadomym, że okolice [w] Radzynia [Podlaskiego], Łukowa i Włodawy są objęte pacyfikacją. Na odprawie postanowiono natychmiast ściągnąć w lasy parczewskie, po czym w odpowiednim momencie przebić się przez niemiecki pierścień w kierunku zachodnim na Kock-Czemierniki, co na razie zachowano w tajemnicy. Dołączyłem do batalionu „Jastrzębia” i jako oddział miejscowy miałem dawać wskazówki z terenu oraz przewodników. Przez całą noc i do południa dnia następnego trwał zaciąg poszczególnych oddziałów dywizji w miejsce koncentracji na południowym skraju lasu parczewskiego. Niektóre z oddziałów miały już potyczki z Niemcami. O godz. 2.00 w nocy byłem już na miejscu ze swoimi ludźmi i z samego rana zaintrygowani byliśmy odgłosami strzelaniny karabinowej i wybuchami artylerii. Jak przekonaliśmy się później, były to odgłosy walki nie tylko naszych ludzi. AL, wojsko żydowsko-sowiecko-polskie robiło też swoją koncentrację i... właśnie w lesie parczewskim. Jeszcze w nocy i zaraz rano spotykaliśmy tych rycerzy spod znaku sierpa i młota , głoszących perfidnie, że walczą pod wezwaniem „Jeszcze Polska nie zginęła...” Około godz. 9.00 rano mieliśmy okazję dokonać „przeglądu” przeciągających „sztabów” gen. Satanowskiego i gen. Baranowskiego. Pierwszy z nich to typowy kacap o grubych kształtach i tępej fizjonomii. Zrzutek sowiecki. Drugi to Żyd o czarnym kędzierzawym łbie, z żabimi oczami, garbatym nosem i mięsistymi czerwonymi wargami. Udekorowany był do śmieszności różnymi łańcuszkami, blaszkami, gwiazdkami i przyborami zagadkowego przeznaczenia. Jednym słowem, parodia generała. Skąd się taki wziął? Nie wiem. Pytałem o niego alowców, lecz dawali odpowiedzi wymijające. Ciekawy to był widok, ta Armia Ludowa w marszu, w obliczu niebezpieczeństwa, co widocznie mocno wpłynęło na psychikę dowódców i żołnierzy. Nie było tam porządku wojskowego. Wszystko szło i jechało dosłownie kupami. Mieli masę taboru, tj. wozów, bryk i koni wierzchowych. Wśród koni moi chłopcy poznawali konie zrabowane gospodarzom w okolicy.Na wozach wśród pierzyn, tobołków, waliz i garnków siedziały całe rodziny żydowskie [?]. Żydówki stare i młode oraz starsi i młodzi Żydkowie, jedni umundurowani i z bronią, inni na cywila. Tutaj znaleźli schronienie przed gettem i masakrą. Obok nich ciągnęły też wozy z prowiantem, przy których szamotały się uwiązane za rogi chłopskie jałówki, a spośród worków mąki i chleba sterczały ćwiartki cielęce i wieprzowe z „rekwizycji” u polskiego gospodarza. Brykami jechali „wodzowie” oraz umundurowane Żydówki, Sowietki i kilka Polek. Najparadniej wyglądali ci na koniach. Żydkowie i Sowieci mieli siodła lepsze, ale ich sposób trzymania się i kierowania koniem przyprawiał naszych chłopców o paroksy[zm] śmiechu. Jedzie sobie na kobyle taki Josek Bergman „Czarny Sęp”, porucznik z medalami. Buty cokolwiek za duże, bo „rekwirowane”. Z jednego zwisa onuca, na drugim sterczy zardzewiała ostroga. Polski mundur za ciasny i dlatego niezapięty. Pas obciążony pistoletem i granatami opadł poniżej brzucha. Na plecach dynda się mapnik wyładowany słoniną, cebulą i chlebem. Na głowę on sobie potrzebował włożyć oficerską rogatywkę, przy której otok własnego pomysłu ozdobił czerwoną szmatą, a na szmacie przypiął „kwokę”. Kobyla jego łechtana po boku zardzewiałą ostrogą i szarpana cuglami pokwikuje, wierci ogonem i tuli uszy. Wreszcie przechodzi w świńskiego kłusa. W tym momencie pośladki „Czarnego Sępa”, odbijając się od siodła i opadając na nie, wydają głośne plapnięcia. Wszystko na nim trzęsie się i skacze: pas, pistolet, granaty, pepeszka przewieszona przez pierś, mapnik z prowiantem i czapka. Aby przytrzymać spadającą czapkę, „Czarny Sęp” chwyta ją rękami i zwalnia cugle. Kobyła chuda, głodna, nie czując szarpań, staje. „Czarnego Sępa” to zdenerwowało: „Cholera na ciebie! Wio!” I znów cugle i ostrogi poszły w ruch. „Czarny Sęp” patrzy tylko przed siebie. Błyskawice jego ce- bulastych oczu - to groźne, marsowe spojrzenia boga wojny. Od czasu do czasu krzyknie tylko na przechodzących alowców: „Z drogi chłopaki”. On jest polski partyzant Kościuszkiewicz, przepraszam Kóściuszkowicz. Staramy się wejść w rozmowę z tymi „chłopakami”, Polakami idącymi pieszo. Jak się czują? Kto jest dowódcą ich pododdziału, gdzie się znajduje? Czy nie są głodni? itd. A więc czują się nie bardzo. Wiedzą o obławie,co tu dużo gadać, mają trochę „pietra”. Są przy tym głodni, bo na posiłek „nie ma czasu”. Ich dowódcy to „sztab”. Nic więcej o organizacji pododdziałów powiedzieć nie umieją. Nic dziwnego, że są zdezorientowani i głodni. „Sztab” za nich myśli i „sztab” za nich zjada zdobyte przez nich prowianty. Oficerów u nich jest dużo, ale wszyscy tkwią przy „sztabie”! Nie mogą się przecież hańbić obcowaniem z prostakami. Do żadnych poważniejszych rozmów między 27. [WDP AK] a alowca- mi nie doszło. Z naszej strony nie było najmniejszej racji angażować się w porozumienia i współdziałanie. Wprawdzie z AL przyjeżdżało do nas paru oficerów w tej kwestii, lecz odjechali z niczym. Na czele tych paru był niejaki kapitan „Zbyszek”, ciemny typ, którego parokrotnie już przedtem spotkałem. Przed wojną był podoficerem w Wojsku Polskim. Początkowo, za okupacji niemieckiej, wcisnął się do AK w Lublinie. Chorował na wielkość, a że w AK nie mógł się „wybić”, poszedł do AL. To jego przejście miało charakter jak nąjpodlejszy. Miał pewne znajomości na terenie gminy Wólka i rzucił tam fałszywe hasło między nieuświadomioną ludność, a zwłaszcza młodzież, że AK łączy się z AL i że wszystką młodzież werbuje się do partyzantki. Podziałało to na niektóre młode, łatwo zapalone umysły i „Zbyszek” zebrał w ten sposób grupkę ludzi, wykonał parę rabunków w terenie dla zaopatrzenia się w tabor i pociągnął to wszystko na manowce pod egidą AL. Tam od razu został kapitanem. Nie jeden z zawiedzionych chłopców przeklinał go później [b] siarczyście, gdy to połączenie okazało się jednym z podstępnych chwytów stosowanych często przez agentów PPR. Do wieczora zbierano wiadomości i robiono wywiad o nieprzyjacielu. Na noc (z 18 na 19 lipca [1944 r.]) zarządzono przebijanie się przez pierścień obławy. Zarządzono, by wyjście odbyło się możliwie spokojnie, z unikaniem walki.Sprawnie uformowano oddziały w porządku marszowym. Choć było parę tysięcy ludzi i większy tabor - nie słyszałem żadnych głosów rozgardiaszu. Tak dowódcy, jak i żołnierze rozumieli się na skinienie. Maszerowałem ze swoimi ludźmi przy czołowym batalionie. Pod pokryciem nocy doszliśmy do toru kolejowego Lubartów-Parczew-Łuków naprzeciwko wsi Brzeźnica Książęca. Okazało się, że Niemcy obsadzili na noc tor gniazdami karabinów maszynowych, a linię kolejową patrolował pociąg pancerny. Walki [c] uniknąć nie można. Po półgodzinnej strzelaninie, bez żadnych ofiar, przejście przez tor było wolne. Nawet pociąg pancerny, choć przybył natychmiast, nie zbliżył się [bardziej niż] na 500 metrów. Zajście na torze spowodowało rozciągnięcie i przerwanie kolumny, wskutek tego, gdy jedna połowa dywizji przeszła szosę Lubartów-Parczew i doszła do lasu czemierskiego, druga połowa osiągnęła szosę już w dzień i zmuszona była stoczyć walkę z kilkunastoma samochodami Niemców przybyłych od strony Lubartowa. W walce na szosie zginęło czworo ludzi z dywizji. Straty Niemców byty znaczne, zwłaszcza dużo zginęło Kałmuków. O godzinie 9.00 rano (19 lipca) wszyscy byliśmy już w lesie czemierskim. O godz. 12.00, 27. [WDP AK] wyruszyła dalej w kierunku lasów lubartowskich, ja natomiast zameldowałem pułkownikowi „Twardemu” o swoim odłączeniu i pozostałem na miejscu dla nawiązania kontaktu ze swoim dowództwem. Zakwaterowałem przy lesie (leśniczówka Ludwinów) i oczekiwałem zapowiedzianego przybycia komendanta Obwodu „Okonia” [Roman Jezior, od marca 1944 r. komendant Obwodu AK Lubartów].
/ Fpto: Oficerowie 27 WDP AK, stoją od lewej ppor. Jerzy Neuman „Hańcza”, por. Zdzisław Zołociński „Piotr”, por. Roman Romaszkan „Maria”, pchor. Jan Popowski „Podkowa”, pchor. Mieczysław Żabicki „Pokrzywa”, pchor. Stanisław Zołociński „Doman”, kleczą por. Marek Szamański „Czarny”, rtm. Józef Ostoja-Gajewski „Tomek”, ppor Edward Krasicki „Zołza”, Ostrów Lubelski, lipiec 1944, ze zb. Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Okręg Wołyń
Przez czwartek, piątek, sobotę, od strony lasów parczewskich słychać było odgłosy artylerii, ukazały się tam dymy i łuny pożarów. To Niemcy kropili się z alowcami. Jak się później okazało, zginęło tam około 400 alowców.W sobotę (21 lipca) - z przybyciem kom[endanta] „Okonia” na moją kwaterę - przyszły pierwsze wieści o Sowietach. Sowieci już dochodzą do nas. Dzisiejsze odgłosy od strony Parczewa - to gorący benefis, jaki Sowieci wyprawili całej niemieckiej wyprawie pacyfikacyjnej. Niemcy wieją od nas aż się kurzy. 27. [WDP AK] zajęła rejon między lasami kozłowieckimi a lu[bartowskimi] i wyłapuje Niemiaszków. […] W następnych dniach przenieśliśmy się na teren gm. Samoklęski, gdzie miała się odbyć koncentracja 8. ppLeg [AK], Liczono wówczas na możliwość współdziałania AK z Sowietami przeciw Niemcom. Dowództwo 27. [WDP AK], dysponując już jednostką zorganizowaną, prowadziło właśnie pertraktacje z sowieckim dowódcą odcinka frontowego. Zdawało się, że z Sowietami można będzie dojść do ładu. Okazało się to jednak złudzeniem. Zdradzieckie ręce tych, którzy potem weszli do PKWN w Chełmie, poruszyły odpowiednie sprężyny w mechanizmie komunistycznym i Sowieci wykazali swoją właściwą, wrogą postawę w stosunku do nas.Sowieckie dowództwo oświadczyło, że pragnie dokonać przeglądu 27. [WDP AK] i w tym celu dywizja ma się stawić w Lubartowie w pełnym swym składzie i uzbrojeniu, gdzie po dokonaniu przeglądu i wydaniu rzeczy] otrzyma odpowiednie zadanie. Nie przewidując podstępu, (...) 27. [WDP AK] była w marszu na Lubartów. Ponieważ w terenie była armia sowiecka, nie zwracano zbytniej uwagi na wielkie ilości tego wojska przy szosie, lecz wkrótce przekonano się o celowości tych manewrów sowieckich. W miejscowości] Skrobów (4 km przed Lubartowem) na dywizję oczekiwało kilku sowieckich sztabowców, którzy oświadczyli, że do Lubartowa ma jechać tylko dowódca dywizji ze swoim pocztem, a wojsko ma pozostać na miejscu i czekać na dalsze zarządzenie. Wyglądało to już dość podejrzanie, jednak dowódca zdecydował się pojechać z kilku oficerami. W sztabie sowieckim padły słowa, które ostrzem sztyletów wbiły się w serca biednych Polaków. 27. [WDP AK] złoży natychmiast broń i sprzęt wojskowy na ręce wydelegowanej już komisji sowieckiej. Dywizję należy całkowicie rozwiązać. Z ZSRR nadciąga już armia polska pod dowództwem gen. Berlinga i wszyscy żołnierze 27. [WDP AK] mają się zgłaszać w najbliższych dniach do punktów werbunkowych tej armii. Łatwo sobie wyobrazić, co działo się w sercach naszych tułaczy kresowych. Żadne słowa już nie padły. Sprzeciwianie się temu zarządzeniu prowadziłoby w następstwie do rozlewu krwi. 27. [WDP AK] była już otoczona planowo przez Sowietów. Po powrocie do dywizji i krótkiej, bo leśnej, odprawie oficerów, każdy z dowódców wydał rozkaz złożenia broni swym żołnierzom. Tylko partyzant, który z narażeniem życia zdobywał każdą sztukę broni czy amunicji, zrozumieć potrafi tragedię takiej chwili. Broń jednak złożono i żołnierze 27. [WDP AK], żołnierze-tułacze, rozeszli się spod Skrobowa we wszystkich kierunkach świata. Nieraz jeszcze o nich usłyszymy. Te same zdradzieckie ręce i mózgi, które doprowadziły do rozbrojenia 27. [WDP AK], skazały później na zagładę kochaną Warszawę, nie dopuściwszy do udzielenia pomocy powstańcom. Dla swych szatańskich celów politycznych zeszli na najniższy stopień spodlenia. Wiadomość o rozbrojeniu 27. [WDP AK] rozeszła się z szybkością błyskawicy. Praca w AK stanęła. Stanęliśmy wobec dwóch możliwości: podzielić los 27. [WDP AK] lub likwidować się we własnym zakresie i ratować ?
Tweet
Podstępem rozbroili i aresztowali żołnierzy AK, którzy wcześniej wspólnie z nimi odbijali z rąk Niemców polskie miasta
Stało się tak m.in. z oddziałami Armii Krajowej w Wilnie i Lwowie. W Skrobowie 25 lipca 1945 r. sowieckie jednostki otoczyły żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji AK. Polaków zwabiono tam, aby rzekomo dokonać przeglądu wojsk, przed ich wspólnym marszem na Warszawę. Ten sam los spotkał żołnierzy 3., 8., 9. i 26. Dywizji Piechoty AK, liczącymi łącznie 6 tysięcy ludzi.
Sowieci podstępem rozbrajalii i aresztowali żołnierzy AK, którzy wcześniej wspólnie z nimi odbijali z rąk Niemców polskie miasta. Na zdjęciu żołnierze 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK.
fot.domena publiczna Sowieci podstępem rozbrajalii i aresztowali żołnierzy AK, którzy wcześniej wspólnie z nimi odbijali z rąk Niemców polskie miasta. Na zdjęciu żołnierze 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK.
Niektórzy z nich wspólnie z Armią Czerwoną zdobywali Mińsk Mazowiecki, Sokołów, Radzymin, Tłuszcz i Węgrów. W Dębem Wielkim 19 sierpnia rozbrojono żołnierzy 30. Dywizji Piechoty AK zmierzających w kierunku walczącej Warszawy. W myśl rozkazów sowieckiego dowództwa wszyscy zatrzymani Polacy mieli być traktowani jak jeńcy wojenni. Często byli jednak traktowani gorzej niż kryminaliści.