Ucieczka z obozu NKWD w Skrobowie
27
marca 1945 roku doszło do spektakularnej, choć przemilczanej przez
lata, ucieczki Polaków z obozu założonego przez NKWD w Skrobowie
niedaleko podlubelskiego Lubartowa. Trafiali tam dawni żołnierze Armii
Krajowej, służący pod koniec wojny w szeregach 2 Armii WP.
Jednym z celów akcji „Burza” było sformowanie dywizji piechoty i brygad kawalerii AK. Ich żołnierze mieli wyzwolić terytorium kraju i zakończyć wojnę. Spodziewano się, że dywizje i brygady zostaną podporządkowane operacyjnie Armii Czerwonej, ale nadal będą pozostawały pod zwierzchnictwem naczelnego wodza oraz rządu RP z siedzibą w Londynie. Rzeczywistość zweryfikowała te założenia. Oddziały i zgrupowania partyzanckie AK po ujawnieniu się były rozbrajane. Oficerów wywożono do obozów położonych w głębi ZSRR, a podoficerom i szeregowym dawano prosty wybór – wcielenie do Wojska Polskiego tworzonego przez ZSRR i zwanego armią Berlinga lub wywózka w ślad za oficerami.
Na terenie tzw. Polski Lubelskiej ogłoszono mobilizację do wojska i rozpoczęto formowanie 2 Armii WP. Na Kresach, które ZSRR od 17 września 1939 roku uważał za swoje terytorium, prowadzono mobilizację obywateli RP do Armii Czerwonej. Rozpoczęte w ostatniej dekadzie lipca 1944 roku represje skierowane przeciwko Armii Krajowej powodowały, iż wielu żołnierzy AK postanowiło schronić się w 2 Armii WP. Paradoksalnie, uważali, że na pierwszej linii frontu mają większe szanse na przeżycie niż na tyłach, gdzie szalało NKWD. W 1 i 2 Armii WP służyło więcej byłych żołnierzy Armii Krajowej niż żołnierzy Armii Ludowej. Wynikało to z faktu, że AK była dziesięć razy liczniejsza niż AL, ponadto alowcy otrzymali zadanie wstępowania do Milicji Obywatelskiej oraz Urzędu Bezpieczeństwa. Mieli razem z jednostkami NKWD czyścić teren z pozostałości Polskiego Państwa Podziemnego.
W październiku 1944 roku, po upadku powstania warszawskiego, PKWN jeszcze bardziej zaostrzył kurs wobec żołnierzy Armii Krajowej, traktując ich jako przeciwników politycznych i jednocześnie wrogów narodu. Zastępca naczelnego dowódcy WP gen. dyw. Zygmunt Berling w rozkazie z 16 października 1944 roku stwierdził, iż dotychczas odnotowane dezercje „dowodzą, że hitlerowsko-akowska agentura działa niezmordowanie na szkodę narodu polskiego i Rzeczypospolitej”. Za słowami poszły czyny. Lubelski Okręg AK podczas okupacji niemieckiej stracił 37 oficerów spośród kadry dowódczej. W ciągu kilku miesięcy po wyzwoleniu stracił ich około stu.
Jednym z celów akcji „Burza” było sformowanie dywizji piechoty i brygad kawalerii AK. Ich żołnierze mieli wyzwolić terytorium kraju i zakończyć wojnę. Spodziewano się, że dywizje i brygady zostaną podporządkowane operacyjnie Armii Czerwonej, ale nadal będą pozostawały pod zwierzchnictwem naczelnego wodza oraz rządu RP z siedzibą w Londynie. Rzeczywistość zweryfikowała te założenia. Oddziały i zgrupowania partyzanckie AK po ujawnieniu się były rozbrajane. Oficerów wywożono do obozów położonych w głębi ZSRR, a podoficerom i szeregowym dawano prosty wybór – wcielenie do Wojska Polskiego tworzonego przez ZSRR i zwanego armią Berlinga lub wywózka w ślad za oficerami.
Na terenie tzw. Polski Lubelskiej ogłoszono mobilizację do wojska i rozpoczęto formowanie 2 Armii WP. Na Kresach, które ZSRR od 17 września 1939 roku uważał za swoje terytorium, prowadzono mobilizację obywateli RP do Armii Czerwonej. Rozpoczęte w ostatniej dekadzie lipca 1944 roku represje skierowane przeciwko Armii Krajowej powodowały, iż wielu żołnierzy AK postanowiło schronić się w 2 Armii WP. Paradoksalnie, uważali, że na pierwszej linii frontu mają większe szanse na przeżycie niż na tyłach, gdzie szalało NKWD. W 1 i 2 Armii WP służyło więcej byłych żołnierzy Armii Krajowej niż żołnierzy Armii Ludowej. Wynikało to z faktu, że AK była dziesięć razy liczniejsza niż AL, ponadto alowcy otrzymali zadanie wstępowania do Milicji Obywatelskiej oraz Urzędu Bezpieczeństwa. Mieli razem z jednostkami NKWD czyścić teren z pozostałości Polskiego Państwa Podziemnego.
W październiku 1944 roku, po upadku powstania warszawskiego, PKWN jeszcze bardziej zaostrzył kurs wobec żołnierzy Armii Krajowej, traktując ich jako przeciwników politycznych i jednocześnie wrogów narodu. Zastępca naczelnego dowódcy WP gen. dyw. Zygmunt Berling w rozkazie z 16 października 1944 roku stwierdził, iż dotychczas odnotowane dezercje „dowodzą, że hitlerowsko-akowska agentura działa niezmordowanie na szkodę narodu polskiego i Rzeczypospolitej”. Za słowami poszły czyny. Lubelski Okręg AK podczas okupacji niemieckiej stracił 37 oficerów spośród kadry dowódczej. W ciągu kilku miesięcy po wyzwoleniu stracił ich około stu.
I Specjalny Obóz Zarządu Informacji Naczelnego Dowództwa WP
Naczelny dowódca WP gen. broni Michał Rola-Żymierski rozkazem z 8 listopada 1944 roku nakazał „stworzyć obóz internowanych, do którego są kierowani wszyscy wojskowi, wykazujący nielojalność w stosunku do Krajowej Rady Narodowej, Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego i innych naczelnych organów władzy państwowej i wojskowej Odrodzonego państwa Polskiego”. W rzeczywistości obóz ten powstał już kilka dni wcześniej – wykorzystano były obóz jeńców sowieckich w Skrobowie. Otrzymał nazwę „I Specjalny Obóz Zarządu Informacji Naczelnego Dowództwa WP”.
Komendantem został mjr NKWD Aleksander Kałasznikow, który na co dzień nosił polski mundur. Jego zastępcą ds. polityczno-wychowawczych był kpt. Władymir Poljakow. Na szefa Informacji Wojskowej wyznaczono mjr. Fiodora Ruchajłę. Ochronę obozu stanowił potężny (około 1100-osobowy) batalion sformowany z żołnierzy sowieckich. Służyła w nim grupa Polaków z Wołynia, wcielonych do Armii Czerwonej. Batalionem dowodził kpt. Andriej Kriuszko, a jego zastępcą ds. polityczno-wychowawczych był Polak, ppor. Kazimierz Satora.
W obozie znalazło się 480 internowanych, dawnych żołnierzy AK, których „namierzono” we wszystkich chyba jednostkach ludowego Wojska Polskiego. Wśród nich było 218 oficerów oraz 262 podchorążych, podoficerów i szeregowych. Trudno powiedzieć, czym się kierowano, zsyłając akurat ich do obozu, ponieważ inni byli akowcy dalej służyli w wojsku i walczyli na pierwszej linii aż do zakończenia wojny. Nieświadomość powodu aresztowania najlepiej oddaje relacja jednego z internowanych, Ryszarda Piskorskiego: „Nie miałem pojęcia, dlaczego zostałem zatrzymany i nie wiem tego do dzisiaj”.
Plan ucieczki
Internowani, wzorem swoich kolegów z niemieckich obozów jenieckich, zaczęli sobie organizować życie w niewoli. Powstawały kółka dyskusyjne, literackie czy filmowe. Utworzono również oficerski chór rewelersów, śpiewający swój szlagier z refrenem: „Kawusia z kożuszkiem, dywanik pod łóżkiem, śmietankę dają zamiast jaj, nie Skrobów, a raj”.
Okolicznej ludności wmówiono, że w obozie przetrzymywani są esesmani, gestapowcy i volksdeutsche. Miało to utrudnić ewentualne próby ucieczki. Bo o niej oczywiście od razu pomyślano. Inicjatorami była grupa podchorążych AK, na czele których stanął por. Piotr Mierzwiński „Wierny” (oficer 30 DP AK). Niewysoki, szczupły, nieco zacinający się przy mówieniu, był wzorem dowódcy partyzanckiego. Przyjęto założenie, że będzie to ucieczka zbiorowa i że zostanie zainicjowana przez grupy wykonujące prace gospodarcze. Starszy obozu ppłk Edward Pisula (były dowódca 3 Pułku Ułanów 1 Samodzielnej Brygady Kawalerii 1 Armii WP) nie był zwolennikiem ucieczki. „Jestem starym oficerem, potrafię więc docenić waszą determinację, ale nie chcę i nie mogę brać odpowiedzialności za życie kilkuset ludzi”. Szanse powodzenia oceniał na 1 procent, choć inicjatorzy przedsięwzięcia wyliczyli je na 15 procent.
Docierające pogłoski i informacje o zbliżającej się wywózce do łagrów przyspieszyły decyzję. Datę ucieczki wyznaczono na Wielki Wtorek, 27 marca 1945 roku. Do prac gospodarczych wyszło 60 jeńców, w tym kilkunastu żołnierzy, którzy nie byli wtajemniczeni w przedsięwzięcie. O godzinie 11 w poszczególnych grupach wyznaczeni jeńcy unieszkodliwili swoich wartowników, zabierając im broń. Pchor. Jerzy Ślaski za pomocą magazynka od pepeszy sterroryzował wartownika i odebrał mu karabin. Następnie ostrzelano wartownię i zaatakowano budynek koszarowy, gdzie spało kilkudziesięciu wartowników z nocnej zmiany. Z obiektu zabrano broń i ruszono w stronę bramy obozowej. Pod ogniem karabinów maszynowych z wartowni oraz wież wartowniczych kilkudziesięciu jeńców sforsowało bramę i wydostało się z obozu. Niestety, pozostali przetrzymywani do nich się nie przyłączyli.
Złapani przez polsko-sowiecką obławę ginęli na miejscu
Uciekinierzy skierowali się na południe, w stronę Lublina, by zmylić pogoń, a po kilkunastu kilometrach skręcili na północ, w stronę rzeki Wieprz. Działał tam oddział Mariana Bernaciaka „Orlika”, odtworzony po przejściu frontu na zachód. Podczas marszu dziewięciu ludzi postanowiło ratować się na własną rękę, a nie w dużej grupie, którą można było łatwiej wykryć. Kilku z nich po ujęciu przez polsko-sowiecką obławę zostało na miejscu zastrzelonych. Reszta grupy, idąc mokradłami i rozlewiskami rzeczki Mininy, korzystała z pomocy chłopów przewodników i dotarła do Wieprza i wsi Składów. Tam uciekinierzy znaleźli się pod opieką siatki konspiracyjnej AK i nawiązali kontakt z oddziałem „Orlika”. Ten sformował ze skrobowiaków pierwszy pluton w oddziale. W jego składzie walczyli aż do amnestii w 1947 roku. Po ujawnieniu się część z nich otrzymała wyroki długoletniego więzienia. Na wolność wyszli w 1956 roku, po dziewięciu latach odsiadki.
Pozostali jeńcy obozu w Skrobowie zostali wywiezieniu w głąb ZSRR. Jak wspominał por. Jerzy R. Krzyżanowski, który nie przyłączył się do uciekających, „przez następne trzy lata […] większość oficerów i podchorążych nie przestawała żałować straconej okazji”. Nie było wśród nich ppłk. Pisuli. Podczas śledztwa został skatowany na śmierć za to, że nie poinformował komendy obozu o planowanej ucieczce.
Naczelny dowódca WP gen. broni Michał Rola-Żymierski rozkazem z 8 listopada 1944 roku nakazał „stworzyć obóz internowanych, do którego są kierowani wszyscy wojskowi, wykazujący nielojalność w stosunku do Krajowej Rady Narodowej, Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego i innych naczelnych organów władzy państwowej i wojskowej Odrodzonego państwa Polskiego”. W rzeczywistości obóz ten powstał już kilka dni wcześniej – wykorzystano były obóz jeńców sowieckich w Skrobowie. Otrzymał nazwę „I Specjalny Obóz Zarządu Informacji Naczelnego Dowództwa WP”.
Komendantem został mjr NKWD Aleksander Kałasznikow, który na co dzień nosił polski mundur. Jego zastępcą ds. polityczno-wychowawczych był kpt. Władymir Poljakow. Na szefa Informacji Wojskowej wyznaczono mjr. Fiodora Ruchajłę. Ochronę obozu stanowił potężny (około 1100-osobowy) batalion sformowany z żołnierzy sowieckich. Służyła w nim grupa Polaków z Wołynia, wcielonych do Armii Czerwonej. Batalionem dowodził kpt. Andriej Kriuszko, a jego zastępcą ds. polityczno-wychowawczych był Polak, ppor. Kazimierz Satora.
W obozie znalazło się 480 internowanych, dawnych żołnierzy AK, których „namierzono” we wszystkich chyba jednostkach ludowego Wojska Polskiego. Wśród nich było 218 oficerów oraz 262 podchorążych, podoficerów i szeregowych. Trudno powiedzieć, czym się kierowano, zsyłając akurat ich do obozu, ponieważ inni byli akowcy dalej służyli w wojsku i walczyli na pierwszej linii aż do zakończenia wojny. Nieświadomość powodu aresztowania najlepiej oddaje relacja jednego z internowanych, Ryszarda Piskorskiego: „Nie miałem pojęcia, dlaczego zostałem zatrzymany i nie wiem tego do dzisiaj”.
Plan ucieczki
Internowani, wzorem swoich kolegów z niemieckich obozów jenieckich, zaczęli sobie organizować życie w niewoli. Powstawały kółka dyskusyjne, literackie czy filmowe. Utworzono również oficerski chór rewelersów, śpiewający swój szlagier z refrenem: „Kawusia z kożuszkiem, dywanik pod łóżkiem, śmietankę dają zamiast jaj, nie Skrobów, a raj”.
Okolicznej ludności wmówiono, że w obozie przetrzymywani są esesmani, gestapowcy i volksdeutsche. Miało to utrudnić ewentualne próby ucieczki. Bo o niej oczywiście od razu pomyślano. Inicjatorami była grupa podchorążych AK, na czele których stanął por. Piotr Mierzwiński „Wierny” (oficer 30 DP AK). Niewysoki, szczupły, nieco zacinający się przy mówieniu, był wzorem dowódcy partyzanckiego. Przyjęto założenie, że będzie to ucieczka zbiorowa i że zostanie zainicjowana przez grupy wykonujące prace gospodarcze. Starszy obozu ppłk Edward Pisula (były dowódca 3 Pułku Ułanów 1 Samodzielnej Brygady Kawalerii 1 Armii WP) nie był zwolennikiem ucieczki. „Jestem starym oficerem, potrafię więc docenić waszą determinację, ale nie chcę i nie mogę brać odpowiedzialności za życie kilkuset ludzi”. Szanse powodzenia oceniał na 1 procent, choć inicjatorzy przedsięwzięcia wyliczyli je na 15 procent.
Docierające pogłoski i informacje o zbliżającej się wywózce do łagrów przyspieszyły decyzję. Datę ucieczki wyznaczono na Wielki Wtorek, 27 marca 1945 roku. Do prac gospodarczych wyszło 60 jeńców, w tym kilkunastu żołnierzy, którzy nie byli wtajemniczeni w przedsięwzięcie. O godzinie 11 w poszczególnych grupach wyznaczeni jeńcy unieszkodliwili swoich wartowników, zabierając im broń. Pchor. Jerzy Ślaski za pomocą magazynka od pepeszy sterroryzował wartownika i odebrał mu karabin. Następnie ostrzelano wartownię i zaatakowano budynek koszarowy, gdzie spało kilkudziesięciu wartowników z nocnej zmiany. Z obiektu zabrano broń i ruszono w stronę bramy obozowej. Pod ogniem karabinów maszynowych z wartowni oraz wież wartowniczych kilkudziesięciu jeńców sforsowało bramę i wydostało się z obozu. Niestety, pozostali przetrzymywani do nich się nie przyłączyli.
Złapani przez polsko-sowiecką obławę ginęli na miejscu
Uciekinierzy skierowali się na południe, w stronę Lublina, by zmylić pogoń, a po kilkunastu kilometrach skręcili na północ, w stronę rzeki Wieprz. Działał tam oddział Mariana Bernaciaka „Orlika”, odtworzony po przejściu frontu na zachód. Podczas marszu dziewięciu ludzi postanowiło ratować się na własną rękę, a nie w dużej grupie, którą można było łatwiej wykryć. Kilku z nich po ujęciu przez polsko-sowiecką obławę zostało na miejscu zastrzelonych. Reszta grupy, idąc mokradłami i rozlewiskami rzeczki Mininy, korzystała z pomocy chłopów przewodników i dotarła do Wieprza i wsi Składów. Tam uciekinierzy znaleźli się pod opieką siatki konspiracyjnej AK i nawiązali kontakt z oddziałem „Orlika”. Ten sformował ze skrobowiaków pierwszy pluton w oddziale. W jego składzie walczyli aż do amnestii w 1947 roku. Po ujawnieniu się część z nich otrzymała wyroki długoletniego więzienia. Na wolność wyszli w 1956 roku, po dziewięciu latach odsiadki.
Pozostali jeńcy obozu w Skrobowie zostali wywiezieniu w głąb ZSRR. Jak wspominał por. Jerzy R. Krzyżanowski, który nie przyłączył się do uciekających, „przez następne trzy lata […] większość oficerów i podchorążych nie przestawała żałować straconej okazji”. Nie było wśród nich ppłk. Pisuli. Podczas śledztwa został skatowany na śmierć za to, że nie poinformował komendy obozu o planowanej ucieczce.
ppłk
Andrzej Łydka
z Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, pasjonat historii